niedziela, 4 września 2016

"Szkoła" czyli kompendium głupoty według TVN




Jest taka szkoła, w której kosmici lądują na dachu i walczy się miotłą z czarnymi charakterami. Ktoś zupełnie "przypadkiem" łamie okulary, ale uczniowie z każdej opresji wychodzą cało.

Jeśli myślicie, że to opis Hogwartu to bardzo się mylicie. I nie doceniacie naszej szarej polskiej rzeczywistości. Byliście przekonani, że coś takiego możliwe tylko u Rowling? Nic z tego, TVN dogania najznamienitszych twórców fantasy.

Zapowiedź nowej ramówki TVN-u obiecuje szeroki wybór programów rozrywkowych.

Pośród wielu "wartościowych" produkcji jest i ona - wzbudzająca niemałe kontrowersje -"Szkoła". Po obejrzeniu kilku odcinków stwierdzam, iż bardziej adekwatnym posunięciem byłoby nazwanie programu "Domem wariatów".
Pomijam fakt miernej gry aktorskiej. Pomijam, że wybryki uczniów mają tyle wspólnego z rzeczywistością co Kim Kardashian z naturalnością. Najbardziej rzuca się w oczy fakt, iż pomysły uczniów mogą inspirować twórców programu "Śmierć na 1000 sposobów". Niejednokrotnie mogą oni zawstydzić najznamienitszego kaskadera.

Fabułę można streścić w kilku słowach:

- grupka zidiociałych do cna małolatów wpada na pomysł (chyba, że wpadka przyszła pierwsza wtedy punkt pierwszy można pominąć)
- uczniowie partaczą plan i mają problem
- nauczyciele wpadają w panikę i naprawiają szkody; jednocześnie oszołomieni - "Do czego oni są jeszcze zdolni?!" - podziwiają zdolności swoich podopiecznych.

Wreszcie odcinek kończy się (uf!) i uczy dzieci przed telewizorami, że wszystko zawsze dobrze się kończy i nie musisz brać całkowitej odpowiedzialności za swe czyny. W prawdziwym życiu akcje uczniów niejednokrotnie mogłyby zaś doprowadzić do ofiar w ludziach. W końcu przeciętna higienistka nie jest gotowa na ratowanie chłopca nadzianego na kij od miotły...
Taki delikwent pomoc może znaleźć tylko w "Szpitalu"... Ale to już temat na inny wpis.


czwartek, 30 czerwca 2016

Wakacje

Dla tych, którzy wciąż jeszcze mają przyjemność uczęszczać do szkoły nadszedł upragniony czas. Wakacje...
Każdy już od września roku ubiegłego marzył o tym jak wykorzysta kolejne wakacje. Pewnie wielu z nas chciałoby wykorzystać je lepiej niż poprzednie... I być może nie marnować tylu godzin na sprawdzanie nowości na tablicy fejsa.

Teraz gdy mamy już za sobą pierwsze tygodnie długo wyczekiwanej wolności przychodzi zderzenie z rzeczywistością. Wstajemy około godziny 10 (w najlepszym wypadku) i spędzamy "kreatywnie" czas na czatowaniu ze znajomymi. Ewentualnie oglądamy durne filmiki na YouTube bo pomimo, iż to tylko kolejna grupa pseudokomików napychająca się piankami lub pijąca niebezpieczne dla żołądka mieszanki, bawi nas to.

I pewnie wielu z Was obudzi się pierwszego września z... ręką w nocniku. Bo wakacje skończą się szybciej niż zapas lodów w zamrażalniku. A Wy znowu będziecie żałować, że nie zrobiliście niczego co warte będzie opowiedzenia podczas wrześniowych spotkań ze znajomymi...

niedziela, 27 marca 2016

Jakie mroczne tajemnice skrywa słoneczna Barcelona?







Są dwie grupy czytelników : pierwsi lubią słodkie i romantyczne historyjki, drudzy - mroczne opowieści, które jednak nie wykluczają problemów sercowych bohaterów. Sama należę do tej drugiej grupy i dobrze mi z tym. Przynajmniej nie karmię się schematami wyglądającymi mniej więcej tak : ona, on i zachód słońca na plaży.
Wolę raczej fabułę, która przyprawi nas o gęsią skórkę. Dlatego właśnie dzisiaj chcę przedstawić Wam kogoś o kim z pewnością większość już słyszała - Panie i Panowie, Carlos Ruiz Zafón!
Hiszpański autor, który na kartach powieści kreuje świat mroczny i pełen tajemnic.
Akcja moich ulubionych książek rozgrywa się w Barcelonie - stąd tytuł wpisu. Nie da się ukryć, że chyba najbardziej rozsławionym wśród czytelników tytułem pozostaje niezmiennie "Cień wiatru". 
Zdaję sobie sprawę, że obok grupy miłośników odnoszących się do dzieł Zafóna bezkrytycznie (tak, to ja), jest też opozycja, która twierdzi, że powieści te zostały po prostu "rozdmuchane" i nie wnoszą nic odkrywczego.
To co pociąga mnie w twórczości hiszpańskiego autora, to rozbudowana fabuła i liczne zwroty akcji. Język - taki autentyczny i żywy. Bohaterowie - wyraziści i realistyczni - tacy, do których można się przywiązać. Ta wielowątkowość i wydarzenia przesycone emocjami to elementy, które czynią powieść ciekawą do granic możliwości. To trochę jak elementy układanki, które w miarę upływu czasu trafiają na swoje miejsce.
Ci, którzy mieli już okazję przeczytać "Cień wiatru" być może zauważyli też intrygującą prawidłowość: losy bohaterów współczesnych pokrywają się w pewien sposób z losami bohaterów dawnych. Jednak mimo, iż ich historie już dawno przeminęły mają kluczowy wpływ na przebieg wydarzeń i splatają się z życiem postaci.




Daniel Sempere odwiedza niezwykłe miejsce. Miejsce, które daje schronienie porzuconym
dziełom - Cmentarz Zapomnianych Książek. Zgodnie z tradycją może wybrać jedną, choć właściwie może to ona wybierała w czyje ręce trafi.
W ręce chłopaka trafia "Cień wiatru" - pasjonująca powieść, którą bohater pochłania w oka mgnieniu. Pewnego wieczoru dostrzega na ulicy tajemniczą postać. Nie byłoby w tym nic dziwnego (w końcu to Barcelona nocą), gdyby nie fakt, że mężczyzna odpowiada opisowi postaci z powieści Daniela...

Książka Zafóna zawiera w sobie wątek tajemnicy, problemów miłosnych i odrobinę humoru. Do tego dodać należy dużą porcję zwrotów akcji i liczne okazje do wydania okrzyku w stylu "Wow! Ale to było dobre!".
Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam takie mroczne klimaty w literaturze.
Całą twórczość Zafóna polecam wszystkim tym, którzy jeszcze nie mieli przyjemności zetknąć się z jego historiami. Dodam, że czekam tylko aż zapomnę szczegółów opowieści i będę mogła kolejny raz przeczytać te wyśmienite powieści i znów poczuć się zaskoczona...

poniedziałek, 22 lutego 2016

Wieczór z książką #1: Agatha Raisin i ... (seria autorstwa M.C. Beaton)












Książki, po które sięgamy dzielą się na dwie grupy:
1.        pierwsza, to książki, z którymi jeśli ktoś nas zobaczy,  możemy dumnie pokazać okładkę i pochwalić się po „jaką to ambitną lekturę”  sięgnęliśmy.
2.        druga grupa to powieści, których czytanie sprawia nam przyjemność i pozwala na relaks, jednak przyłapanie nas na ich czytaniu zakończyłoby się zbyciem ciekawskiego typa czymś w rodzaju: „A takie tam, pierwsze lepsze z brzegu czytadło wybrałem. Nic ciekawego…”.
                            
Ale co poradzę jeśli takie „niezbyt ambitne powieści” też mają dla mnie swój urok? Czytanie ich może nie uczy nas, ale niewątpliwie jest dobrym sposobem na relaks.
Wstęp tego wpisu ma taki a nie inny charakter żeby uprzedzić Was, że seria o emerytowanej specjalistce od public relations nie jest arcydziełem, ale mimo to czyta się ją z przyjemnością.
Agatha Raisin (polska Agata Rodzynek - swoją drogą szkoda, że nie tłumaczą nazwisk bohaterów na polski, wtedy wszystko byłoby jeszcze bardziej zabawne, nieprawdaż?) to kobieta o silnym charakterze. Podejmuje decyzję o przejściu na emeryturę i przeprowadza się na wieś. Ma nadzieję na spokojne życie, lecz jednocześnie boi się nudy. Jakie rozrywki życie na wsi może dostarczyć kobiecie ubierającej się w najdroższe ubrania i przyzwyczajonej do życia w wielkim mieście? Na szczęście Agathy  i wątpliwe szczęście mieszkańców malowniczego Cotswolds - okolica okazuje się urodzajnym gruntem dla przestępców. To coś takiego jak nasz Sandomierz, teraz już wiecie o czym mówię? 
W takich okolicznościach nasza bohaterka odkrywa, że ma prawdziwy talent do rozwiązywania zagadek kryminalnych oraz spotykania na swej drodze szaleńców.
Ciekawe i często bardzo wyszukane zbrodnie to jednak nie jedyny punkt warty uwagi. Powieści pełne są humoru, a wszystko to za sprawą Agathy i jej przyjaciół. Kto wpadłby na pomysł żeby biorąc udział w konkursie na wypieki kupić gotowe ciasto? I gdzie morderca „zasadza” ofiarę w doniczce? (Nie to wcale nie jest przenośnia.)
Te zabawne momenty, klimat angielskiej wsi i specyficzna mentalność jej mieszkańców to elementy, za które kocham serię o zwariowanej emerytce. Nie jest to może powieść godna Agathy Christie, ale i tak uważam ją za godną polecenia. Jeśli lubisz lekkie książki i zabawnych bohaterów – koniecznie spróbuj spędzić wieczór na wzgórzach Cotswolds.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

"Sońka" Ignacego Karpowicza









"Sońka" Karpowicza to jedna z najbardziej wyjątkowych książek, które miałam okazję przeczytać.
Podejmuje tematy trudne - wojna, nieszczęśliwa miłość i rodzinne tragedie. To jednak tylko hasła, które dopiero po dodaniu odniesień do historii konkretnej osoby zyskują znaczenie.
Powieść ta jest trudna - ze względu na poważną tematykę -  i jednocześnie łatwa w odbiorze - język używany przez autora jest zaskakująco lekki i "taki codzienny". Nie dajcie się jednak zwieść temu "slangowi" używanemu przez głównego bohatera. W lekkich słowach została zawarta historia ciężka do zniesienia - tyle w niej okrucieństw i ludzkiego cierpienia.
Igor - reżyser - wraca w swe rodzinne strony. Bo właśnie stamtąd pochodzi - ze wschodniej części Polski, w której małe wioski kryją wielkie tajemnice. Wraca tam, a raczej zatrzymuje się na wiejskiej drodze zaraz po tym, jak jego samochód odmawia posłuszeństwa. Na drodze spotyka staruszkę, która zaprasza go do swego skromnego domu. Jednego z niewielu pozostałych i jednocześnie zamieszkałych w Królowym Stojle. Zupełnie przypadkiem staje się powiernikiem tajemnic starej kobiety - Sońki.
Opowiada ona swoją młodość - mówi o tym jak wojna wpłynęła na jej życie. Przyniosła jej ona jednocześnie szczęście oraz cierpienie. To pierwsze było powodem drugiego.
Opowieść bohaterki jest pełna emocji i sprawia, że czytelnik autentycznie przeżywa tę historię, mimo iż ta dawno minęła a wszyscy pozostali świadkowie wydarzeń nie żyją od dawna.
Pewnie wielu z Was czytało książki o podobnej fabule, ale zapewniam, że "Sońka" to nie lukrowany romans o zakazanej miłości ofiary i okupanta, który okazuje się "nie tak do końca zły". Ta powieść odsłania najgłębsze zakamarki ludzkiej psychiki i motywy kierujące bohaterką. Jest to pierwsza książka w moich rękach, która przedstawia okupanta bez idealizacji - takiego jakim był z założenia. A był zły i przesiąknięty przemocą i okrucieństwem. Mimo to,  młoda dziewczyna zakochała się w nim. Zupełnie nie znając swoich języków porozumiewali się gestami.
Igor w tej pełnej cierpień historii znajduje inspirację. Zamierza przedstawić życie ubogiej kobiety w formie spektaklu teatralnego. I choć część z Was uzna to za wykorzystywanie cudzej tragedii, to być może znajdą się też tacy, którzy doszukają się chęci zatrzymania tej opowieści w celu przestrogi. Ostrzeżenia kierowanego do odbiorcy i mającego na celu uświadomienie nas, by nie oceniać ludzi.
Powieść idealnie ukazuje mechanizmy działania społecznego wykluczenia.
 Ludzie kierują się wtedy ... No właśnie, czym? Czy rozumem? Nie, gdyby tak było nie oskarżaliby i nie skazywaliby kogoś na "stracenie" w przeciągu kilku sekund. Na pewno także serce i wszelkie pozostałe ludzkie odruchy były sparaliżowane podczas podejmowania tych decyzji. Kierowali się tylko marnymi przesłankami, które trafiły do ich uszu przypadkiem.
Dzieło Karpowicza jest zdecydowanie warte uwagi. Zawiera w sobie tak wielką dozę ludzkich uczuć i emocji, że nie pozostawi odbiorcy obojętnego. Skłoni do refleksji, którą każdy mniej lub bardziej świadomie wysnuje przewracając kolejne karty.
Polecam bez najmniejszych wątpliwości. Komu? Każdemu, bo nie jest to kolejny romans z wojną w tle. To powieść, która zostawi rysę - rysę wniosków - w Waszej osobowości.

środa, 13 stycznia 2016

Polakiem jestem i nic na co mogę narzekać nie jest mi obce

Czy Wy też zauważyliście, że mamy tę specyficzną zdolność do narzekania na wszystko dookoła?
Bierze się to z jakiegoś dziwnego przekonania, że tam (nie wiadomo gdzie to, ale z biegiem lat można przypuszczać, że jest to miejsce tak samo autentyczne jak Narnia czy Mordor) jest lepiej.
Tam więcej zarabiają, a tam nie ma dziurawych dróg...
Z jakiegoś nieokreślonego powodu wierzymy, że tylko w Polsce w wiadomościach mówią o:
1. pewnej grupie entuzjastów, która podkopała się pod magazyn z piwem
2. Polakach, którzy po wyjeździe za granicę zarabiają grube pieniądze
3. kryzysie, który trwał, trwa i będzie trwał (przynajmniej nasza polska rzeczywistość ma jakiś stały punkt - gwarancja bezpieczeństwa i stabilności)
4. grupie imprezowiczów, którzy po imprezie okładali się butelkami.

Zajęci krytykowaniem polskiej rzeczywistości, nie zauważamy, że:
1. najatrakcyjniejsze oferty pracy za granicą spełnią nasze marzenie o ile jest ono powiązane z pracą na zmywaku (bo przecież zmywak w Anglii lepszy!)
2. Grecja ma gorzej
3. butelka to nic w porównaniu ze spluwą, którą może posiadać co drugi mieszkaniec USA
4. za granicą też są dziurawe drogi (jeśli dobrze poszukasz) i wcale nie jest tak czysto.

Można nam jednak wybaczyć nieustanny pesymizm, bo choć krytykujemy w Polsce, jednocześnie jesteśmy gotowi stanąć do walki w obronie naszych dróg i nawet kryzysu.
W końcu nie będzie nam jakiś zagraniczniak obrażał naszej ojczyzny!

 
Tak widzimy siebie będąc w Polsce


                                                    
                                                     A tak widzimy siebie będąc za granicą







           

piątek, 8 stycznia 2016

Romeo i Julka inaczej - "Julia" Anne Fortier






 Każdy - nawet jeśli nie spędza godzin z książką w dłoni - słyszał o tym, że istniał ktoś taki jak Shakespear.
Obiło się nam o uszy coś o "Hamlecie" (np. z Benedictem Cumberbatchem), "Makbecie" i o tej najsłynniejszej historii miłosnej wszech czasów. Mowa oczywiście o tragedii pod tytułem "Romeo i Julia", w którym miłość jest wyrażona długimi i poetycznymi dialogami, a i trup ściele się gęsto. Nic więc dziwnego w tym, że jest to idealny materiał na filmy i przedstawienia (oraz inne wariacje na temat).




                                                  Przykładowe wariacje na temat Romea i jego koleżanki

Mimo iż, Shakespear jest powszechnie znany (przez niektórych tylko z nazwiska, przez innych dogłębnie) to twórczość jego spotyka się z różnymi opiniami.
"Hamlet" wzbudza podziw, w "Makbecie" pociągają nas mroczne postacie wiedźm, a bohaterowie utworu "Romeo i Julia" bywają posądzani o lekkomyślność i głupotę.
To właśnie o tym ostatnim dramacie i inspiracji jaką wniósł do kultury ma być ten wpis.
Zacznę od tego, że sama będąc w gimnazjum nie polubiłam się z twórczością Shakespear'a. Długie i trudne dialogi pomiędzy bohaterami były ciężkie do zniesienia. Właśnie dlatego ten wybitny twórca angielski nie wzbudził mojego zainteresowania. Sprawy nabrały innego obrotu, gdy sięgnęłam po "Makbeta" , a ten autentycznie przypadł mi do gustu. Mimo to, nie przekonałam się w dalszym ciągu do historii o "młodych głupich zakochanych". W mojej opinii była to łzawa i dosyć przerysowana historyjka.
I wtedy właśnie natknęłam się na powieść Anne Fortier pod tytułem "Julia". Do przeczytania zachęciła mnie notka na okładce, w której to ktoś porównuje książkę do twórczości Zafóna (którego uwielbiam).
Czytając tę historię o miłości byłam zaskoczona tym, że to co kiedyś wydawało mi się nudne, teraz fascynowało i nie pozwalało mi się oderwać od czytania.
Główna bohaterka, młoda Amerykanka  - Julia - otrzymuje w spadku klucz do tajemniczego sejfu we Włoszech. Wybiera się w podróż do Europy. Poznaje tajemnice swego rodu i znajduje miłość.
Współczesność w powieści przeplata się z dawną historią Romea i Gulietty. Fabuła ciekawie skonstruowana i wzbogacona o nowe wątki jest dowodem na to, że coś co wydawać się może oklepane i "stare" może inspirować nawet dziś.
To wyraźne nawiązanie do Shakespear'a skłania nas do innego spojrzenia na oryginalną wersję opowieści.
Wcześniej sceptycznie nastawiona, teraz po lekturze powieści mam ochotę na ponowne podejście do "Romea i Julii".
Niewątpliwie ważnym aspektem mojego entuzjazmu jest lekki i przystępny język. Wiadomo, że współczesna twórczość jest łatwiejsza w odbiorze, gdyż nie atakuje nas mnóstwem poetyckich opisów, porównań i innych środków, których Shakespear nie żałował.
Jestem zachwycona historią nakreśloną przez pisarkę, ponieważ bohaterowie (a przynajmniej część z nich)  bliżsi są nam - współczesnym odbiorcom. Polecam wszystkim tym, którzy nie są do końca przekonani do klasyka jakim jest Shakespear, a także tym, którzy dobrze znaną sobie historię chcą ujrzeć w świeższej wersji. Anne Fortier to prawdziwy Shakespear w spódnicy!

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Ale dramat!/What a drama!





Dramat... Ten rodzaj literatury bywa dość często trudny w odbiorze i przysparza nam problemów zwłaszcza, gdy język jakim posługuje się autor jest skomplikowany lub archaiczny.
Przez długi czas unikałam dramatów jak ognia, bo każdy kojarzył mi się z "Dziadami" lub co gorsza z "Odprawą posłów greckich". Na szczęście czas płynie i moda - także ta literacka - ulega zmianom. Twórcy kolejnych epok piszą językiem bardziej przystępnym i prostym. Czasem możemy wręcz mieć wrażenie, że czytamy scenariusz filmu, a nie najprawdziwszy dramat.

Drama. This type of literature can be really difficult to understand especially when the language used by writer is old.
I have avoided dramas for a long time, because thought that all of them are similar to the Polisch books such as "Dziady" or "Odprawa posłów greckich". Luckily, the customs of writing about suffering in order to save the homeland disappeared in a literature. Writers got used to write simply and they used easier language.
Sometimes we can even think that this is a script of a popular series.
 





Takim właśnie przyjemnym w odbiorze utworem jest dla mnie "Pigmalion. Romans w pięciu aktach" autorstwa G. B. Shawa.
Wbrew temu co mówi tytuł, nie jest to historia miłosna. Więcej tam wzajemnego przekomarzania się bohaterów niż typowych romantycznych scen rodem z "Romea i Julii".
Główny bohater - lekko szalony profesor zajmujący się fonetyką -  podejmuje wyzwanie. Zakłada się z kolegą o to, że uda mu się zmienić ubogą kwiaciarkę w damę godną najznamienitszych dworów.
Fabuła jest całkiem interesująca, ale nie byłaby taka gdyby nie dziwactwa bohaterów.
Każdy z nich jest inny, trochę zaskakujący... Jednak mimo iż, trudno byłoby znaleźć podobnych im ludzi, pozostają dość autentyczni. Wszystko dzięki ich odmiennym stylom wypowiadania się.
Dziki okrzyk dziewczyny czy przekleństwa Higginsa - to nadaje im wyjątkowości.
Utwór pokazuje nam, że niezależnie od tego kim jesteśmy na starcie naszego życia, możemy osiągnąć naprawdę wiele jeśli włożymy w to duży wysiłek i odrobinę samozaparcia.
Być może ktoś kojarzy tę sztukę z musicalem "My Fair Lady" i słusznie gdyż jest on oparty na tym właśnie dziele.

"Pygmalion" written by George Bernard Shaw is such a nice and easy book.
Main character decides to bet he manage to change the ordinary girl into a elegant lady. The girl works as a flourist.
Plot is quite interesting but it wouldn't be so interesting without original characters. They are completely different from each other. Although it wuold be hard to find somebody similar, they are authentic.
Thank to their way of speaking we can easily recognise them.
The story shows that we can achieve everything whatever we want. We just have to try hard and be a bit stubborn.
Maybe you think about "My Fair Lady" as something similar? That's right! The musical was based on this book.


Polecam z czystym sercem i cieszę się, że nareszcie przekonałam się do dramatów jako utworów czytanych dla przyjemności.

I recommend it to all of you and I am glad that I have liked this drama and I can regard it as something to read with pleasure.
 

niedziela, 3 stycznia 2016

Postanowienia noworoczne - po co to komu?









Tak to ten czas. Czas postanowień i górnolotnych przemówień mających motywować nas do zmian w
naszym życiu. Pogadanki z ekspertami biją rekordy w różnych programach telewizyjnych. Przeplatane są kolejnymi relacjami i podsumowaniami imprez masowych.
Każdy radzi nam co zmienić i jak zmienić.
Robimy listę rzeczy, których nigdy "nie mieliśmy okazji" wprowadzić czyn. Mamy nadzieję, że ten rok będzie inny itp.
Wreszcie po Nowym Roku wracamy do normalnego trybu życia.
To najlepsza i pierwsza okazja by zmienić to "coś". Prym wśród postanowień wiodą obietnice rozpoczęcia diety, ćwiczeń lub klasycznie - rzucenia palenia. Inni (często ci, którzy nie mają czym rzucać, bo nie palą/mieszczą się w wymarzony rozmiar ubrań) chcą czytać więcej, telewizji oglądać mniej lub spełnić jakieś szalone marzenie.
Często jednak powrót do codzienności przypomina raczej zderzenie ze ścianą własnego lenistwa i słabej woli. Stresujące warunki pracy "wymuszają" na nas sięgnięcie po słodycze lub w przypadku nałogowych palaczy - papierosy. Wmawiamy sobie, że to ostatni raz. Gdy ktoś pyta zaczepnie: "A ty nie miałeś być na diecie?" wychodzimy ze skóry i odpowiadamy, że od jutra/od poniedziałku lub przekonujemy, że "jakbyśmy chcieli" to moglibyśmy rzucić palenie nawet teraz.
I tak minie styczeń, luty i marzec, a my zapomnimy o naszych postanowieniach. Czasami wytłumaczymy ludziom, że i tak nie chcieliśmy niczego zmieniać, a te postanowienia to dla niepoznaki - żeby się nie wyróżniać na tle entuzjastów corocznych wyzwań.
W końcu zorientujemy się, że bliżej do kolejnego Sylwestra i nie opłaca się nic mieniać, bo idzie kolejny Nowy Rok.
Tak zwykle wyglądają losy naszych postanowień, nawet jeśli chcielibyśmy coś zmienić - poddajemy się po kilku dniach.
 A czy Ty  chcesz coś zmienić? Nie umiesz powiedzieć "nie" słodyczom/głupawym programom w telewizji?
Nie martw się i głowa do góry! Zawsze możesz zacząć od jutra...